Ta książka jest dla mnie szczególnie ważna – bo pierwsza, bo bardzo szczera, pisana i z głowy, i z bebechów. Moje greckie ciotki uznały nawet, że ze szczerością przesadziłem, obraziły się i przestały ze mną rozmawiać. Nieważne, że o nich samych piszę z czułością.

Renata Lis, która wzbogaciła nową odsłonę o wstęp, twierdzi, że taką książkę można z siebie wydać raz w życiu. Myślę, że ma rację.
To jest zapis pojedynku.
Tych kilka lat temu, gdy Gorzkie Pomarańcze powstawały, miałem potrzebę z Grecją się poboksować. Dołożyć jej, dokopać, pomścić, co wymaga pomszczenia, by na koniec zobaczyć czy mi odda. Walczyłem z historią, z pamięcią, z klimatem, z przyrodą, tradycjami, normami, wyobrażeniami, z językiem, z tym, jak mnie ludzie przyjmują, jak widzą, a jak nie. Jeśli bym wypadł z ringu, to pewnie na zawsze. Nie byłoby drugiej rundy. Ale nie wypadłem.



Ponieważ ustałem, mogłem ruszyć z nową wojenką – tym razem o Grecję, a więc przeciwko stereotypom, uproszczeniom i Schadenfreude, które napędzały narrację w smutnych i trudnych czasach kryzysu. W tym starciu moje zwycięstwo jest dyskusyjne, bo polscy politycy i niedouczeni publicyści wciąż straszą nas „drugą Grecją”, jakby to było przekleństwo, jakby koniec świata. Niczego się nie nauczyli. Na szczęście są dla tej historii zupełnie nieważni.
Nowa odsłona Gorzkich Pomarańczy jest bogatsza o wstęp Renaty Lis, o kilka nowych wątków, posłowie i parę nowych zdjęć. Z okładki mówią Małgorzata Rejmer i Dorota Wellman: że warto, a nawet koniecznie.
Nie byłoby wznowienia, gdyby nie redaktor Adrian Stachowski z Wydawnictwa Poznańskiego. Adrianie – wielkie dzięki!
My wszyscy – Lis, Rejmer, Wellman, Stachowski i Sturis – wiemy z całą pewnością i zaświadczamy: mieć w Polsce trochę Grecji byłoby bosko.

A Wy – jak czytacie Grecję?